Strona:Zofia Bukowiecka - Michałek.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.
—   11   —

cząc. Zwierzowi też może przyszło potem zdechnąć w gąszczu, bo rana, co mu ją kmieć zadał siekierą, była okrutna.
Drugi parobek latał tymczasem po lesie, jak opętany, i krzyczał, wołając ratunku. Głupi chłop, toż przecie buki ani chojary, choć tęgie i wyrosłe, pomocy zabitemu udzielić nie mogły. Kogo śmierć schwyci, tego twardo w łapach trzyma, żadnego pofolgowania nie dając, nie pofolgowała też i Wojciechowi, choć żona Maryanna łamała nad umarłym ręce, a syn Michałek dzień i noc buczał przy ojcu bez przestanku, obiecując zabić wszystkie niedźwiedzie, jakie ino po świecie chodzą. Zwyczajnie, niemądre gadanie, które jednak sierocie w żałości ulżyło.
Pochowano cieślę przystojnie, niczego nie żałując nieboszczykowi. Zakrystyan okrutnie nad kumem lamentował, a dziadowi przykazywał tak siarczyście bić we dzwony, żeby aż w niebie usłyszeli, że sprawiedliwa dusza do świętych progów idzie. Zniósł jednak Piotr frasunek po przyjacielu mężnem sercem, jak na żołnierza przystało, i potem nawet nieraz przyganiał Maryannie za to, że sobie zbytnio śmierć męża do głowy przybiera, zamiast na chłopaka mieć baczenie.
Prawdę mówił Piotr. Nikt Michałka od psich figlów nie odzwyczajał, nikt mu pasem ojcowskim skóry nie ściągał, to też urwis cały dzień światem gonił, a że z przyrodzenia go-