okrętów wysiedli i okrutnie naszą ojczyznę pustoszyli.
Michałek nie sto razy powtarzał za opiekunem każde słowo o sławnej wojnie pod hetmanem Chodkiewiczem, więc też teraz, wracając na pastwisko, mało głową w stodołę nie wyrżnął, bo drogę zmylił, a wciąż między zębami mamrotał, co od zakrystyana słyszał.
— Szwedów była ćma, a nas garść. Zląkł się poniektóry Polak i pyta starszego: Wielu też Szwedów być może? — starszy zaś mówić nie waży się przy hetmanie, więc sam hetman powiada:
— Porachujemy szelmów, jak ich pobijemy.
Okrutnie się Michałkowi ta odpowiedź hetmana Chodkiewicza podobała.
— Bo i prawda — myślał stajenny — jakoż to będziesz żywych liczył, a bo to był na to czas? Potem wcale co innego, potem leżeli Szwedzi pono, niby te porżnięte barany, mogłeś rachować, ileś chciał, żaden się nie ruszył, choć im ciurowie siabliska z łap wydzierali, jako, na to mówiąc, i tatulo wydarł swoją szablę.
O ciurach najchętniej Michałek rozmyślał. Nie była to przecie szlachta ani rycerze, tylko chłopscy parobcy, albo w tych samych, co on, latach, albo mało wiele starsi.
— Hetman, to jest, ma się wiedzieć, ten Chodkiewicz, który nad wszystkiem wojskiem miał dowództwo, kazał ciurom dać broń, żeby
Strona:Zofia Bukowiecka - Michałek.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.
— 26 —