— Gadajta, nie może być! — krzyknął Michałek.
— Prawdę rzekłem, bom od samego jegomości słyszał.
— A cóż król, alboli, na to mówiąc, pany szlachta?
— Pany do szwedzkiego króla przystają, a nasz Jan Kazimierz niebożątko pono kajś na Śląsk wyjechał, bo go chudziaczka nikt bronić nie chce.
Michałek porwał się za głowę i tak przeraźliwie ryczeć zaczął, że aż Piotr kijem mu groził. Dość miał swojej turbacyi, żeby zaś jeszcze buczenia chłopaka słuchać musiał.
Sierota wcale na gniew opiekuna nie zważał. Stado rzucił i, jak stał, tak popędził wprost na plebanię. Proboszcz odmawiał właśnie pacierze, kiedy chłopak padł u jego stóp, szlochając głośno.
— Jegomość, ojcze najłaskawszy! Szwedzi pono do Polski wleźli, a niemasz komu za matką-ojczyzną i ojcem-królem się zastawić! — wołał, u stóp księdza leżąc. — Prawdę gadaliśta na kazaniu, dopust Boży, dopust Boży! — wołał dalej.
Ale proboszcz nie odrazu poznał Michałka i zrozumiał, o co mu chodzi. Chłopak był zziajany, czerwony, jak piwonia, a oczy iskrzyły mu się, niby żbikowi.
Wzruszenie dziecka rozczuliło jednak księ-
Strona:Zofia Bukowiecka - Michałek.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.
— 33 —