Strona:Zofia Bukowiecka - Michałek.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.
—   34   —

dza. Podniósł Michałka z ziemi i mówił do niego tak łaskawie, jakgdyby to gospodarz najstarszy był, a nie skrzat i urwis.
— Prawda, synu, stało się, co przepowiedziałem. Przyszedł dopust Boży, a niema komu bronić Polski i króla naszego najmiłościwszego Jana Kazimierza, bo spadło na ludzi takie omamienie, że wyrzekają się swego przyrodzonego pana i dobrowolnie przystają do szwedzkiego Karola Gustawa, jako głupie owce, którym porówno jest, kto stadem rządzi, swój albo obcy. Trzeba się modlić o nawrócenie grzeszników, Michałku.
— Jabym ta takich gałganów prał kijem, toby zaraz nawrócili od Szweda — wyrwał się chłopak, ale pomiarkował, że jego rzecz nie prawić, tylko słuchać, więc pocałował proboszcza w kolana i zapytał nieśmiało:
— To już nijakiej rady dla naszego króla niemasz, ino pacierz?
Ksiądz spojrzał życzliwie na chłopaka.
— Pacierzem cud wyprosić można, a nam trzeba cudu, żeby matkę zratować — mówił proboszcz i dodał po chwili, nie zważając może nawet, kto go słucha:
— Było tak raz już w kraju, który się nazywa Francya, że przyszedł nieprzyjaciel, zabrał Francuzom ojczyznę i wygnał z niej ich króla. Wtedy Bóg sprawił cud i, kiedy nikt nie chciał dać życia swego za matkę-ziemię, zerwała się