Strona:Zofia Bukowiecka - Michałek.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.
—   36   —

czego nie sprawił nikt — myślał, okrutnie w sobie sumując słowa proboszcza.
— Żebym tak wiedział, gdzie nasz ojciec, gdzie najmiłościwszy Jan Kazimierz jest, zarazbym do niego leciał, choć posłużyć chudzinie, a bo i niektóremu Judaszowi za niego w łeb dać. Kiedyby mi przykazał: bij, Michałku! biłbym, na nic nie pytając — odgrażał się stajenny i raz po raz do plebanii z błonia biegał, żeby nowinę o wojnie posłyszeć. Ksiądz odbierał często listy, czytywał je różnym panom, którzy się do niego po wiadomości zjeżdżali, to zawsze co nieco z tego czytania posłyszał. Czasem proboszcz, ujrzawszy Michałka, sam go wołał i to albo owo rzekł, bo go był chłopak bardzo zjednał, że na słowa kazania uwagę pilną zwraca i matkę-ojczyznę kocha.
Dziwił się Piotr dobroci jegomościnej dla swego wychowańca i zaczynał znów mieć nadzieję, że z sieroty będzie kiedy jeszcze porządny zakrystyan, ale w tem czekał starego opiekuna zawód, bo Michałek ani chciał słuchać o kościelnym urzędzie, tylko koniuchów do wojny namawiał, mocował się z nimi, żeby siły swoje wypróbować i na błonie z plebanii coraz nowe wiadomości znosił.
— Pod Częstochową leżą Szwedzi, jako te świnie, które żadnego pomiarkowania nie znają — mówił do chłopaków, pilnujących stada.
Nie każdy z nich wiedział o Częstochowie,