ną do Szwedów nienawiść chowa, on więc najchętniej po całej wsi dobrą nowinę rozniesie.
Michałek stanął w progu i patrzał śmiało na duchowne osoby, które coś po cichu do siebie gadały, snać proboszcz o nim prawił zakonnikowi, bo palcem chłopca wskazywał.
Zakonnik rozśmiał się na całe gardło, z przyrodzenia krotochwilny był, a stajenny wyglądał, jak chuderlawy dzieciuch, wcale na żołnierza nie zdatny.
— Tyżeś to jest, o którym ksiądz proboszcz mówi, że się Szwedów bić porywasz?
— Ja, proszę jegomości — odpowiedział zuchwale chłopak.
— To śpieszże się, zuchu, bo ci tyle tylko powiem, że król nasz Jan Kazimierz do Lwowa idzie, pan Stefan Czarniecki w pomoc mu z wojskiem śpieszy, niedługo ani jeden szelma Szwed w Polsce nie zostanie.
A na to Michałek, czerwony, jak wiśnia, runął do nóg proboszcza.
— Wasz ci ja jestem, jegomość, nie czyj ino wasz, skoro tatulo nieboszczyk na plebańskiej ziemi siedział, bez waszego pozwoleństwa iść mi się na wojnę nie godzi, ale puśćta mnie jegomość, puśćta, na rany Boskie, bo nie wytrzymam i polecę Szwedów walić.
Zdumiał się proboszcz, podniósł Michałka od swoich nóg i, widząc, że chłopak buczeć
Strona:Zofia Bukowiecka - Michałek.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.
— 45 —