się nie pojawił, że zaś wiosna szła późna na świat, słońce powoli suszyło ziemię, błocisko na gościńcu było okrutne, zdarzyło się niejednego z kałuży ratować, na suchszą drożynę wyprowadzić, a zaś to przy okazyi nowinę jakową posłyszeć.
Właśnie wyszedł Michałek z izby o południu, kiedy zobaczył, że chlapie się ktoś po błocisku i wprost ku plebanii zmierza. Wyglądał podróżny na mizernego szlachetkę, gdyż i koń pod nim był nieosobliwy i ubranie nosił zszarzane, może od trudów drogi. Chłopak, rad, że co nowego posłyszy, ofiarował się sam obcego na plebanię przeprowadzić i konia mu potrzymać. A właśnie proboszcz akurat pod tę porę gołębie w ganku grochem karmił, co były z dachu sfrunęły i natrętnie jegomości po nogach skubały.
Podróżny stanął na progu, pochwalił Pana Jezusa, jak się godzi uczynić Polakowi, i oznajmił, że z rozkazami od szwedzkiego generała jedzie, żeby spyżę dla ludzi, a także dla koni przygotowywano, gdyż najjaśniejszy król Karol Gustaw temi stronami pod Lwów z wielkiem wojskiem ciągnąć będzie.
Michałek tak skoczył, że aż targnął cuglami konia. Może go febra podrzuciła, a może zgoła złość na sprzedawczyka. Chciał już coś powiedzieć, ale się w samą porę zmiarkował.
Strona:Zofia Bukowiecka - Michałek.djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.
— 50 —