Michałek zerwał się z pastwiska, jak zawsze do wszystkiego był nagły, w mig też przy wozach stanął, a tu z pierwszej furmanki odzywa się po polsku stary niemrawy chłopina. Siedział wylękły i skurczony przy szwedzkim żołnierzu, który końmi powoził.
— Powiedz, jeżeliś tutejszy, którędy do Leżajska najbliżej?
— To wy Szwedom służycie? — zapytał Michałek.
— Ktoby im ta juchom po dobrej woli służył, całą naszą wieś splondrowali o przewodnika, ale młodzi zawczasu się pokryli, a mnie, starego, z chałupy wyciągnęli i drogę sobie kazali pokazować.
— A co wieziecie na tych trzech furmankach?
— Starszy, który nie jest Szwed, mówił, że w workach groch dla wojska na spyżę zładowali, ale ja zwyczajny groch nosić na plecach, a takiego ciężaru, jakom żyw, nie próbowałem. Widzi mi się, kule one są, nie groch, ino Szwedy cyganią, żeby nasi nie odebrali.
— I na tamtych dwóch wozach też kule? — pytał Michałek.
— Na tamtych cosik pod słomą wiozą schowane, pewno fuzye, bo długaśne, krzywe kulasy.
Chłopak aż się za głowę złapał, ale zrazu
Strona:Zofia Bukowiecka - Michałek.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.
— 54 —