Strona:Zofia Bukowiecka - Michałek.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.
—   60   —

tak mścić się na chłopach, którzy przeciw nim występowali.
Przeżegnał się chłopak szkaplerzem, co go od zakonnika dostał na złą godzinę, potem duszę Matce Boskiej Częstochowskiej w szczególną opiekę oddał i znów śmiało de wozów nawrócił. Chciał uspokoić Szwedów, żeby mu zawierzyli i za jego śladem dalej jechali.
— Do Leżajska niedaleko, hań w tamtej stronie, byłoby już kościół widać, ino nocka ciemna, a olszyna zasłania — powiedział, zdejmując czapkę i kłaniając się grzecznie Niemcowi z pierwszej furmanki.
Ale knecht ofuknął Michałka:
— Głupa chlop, gada widać, ciebie ja malo widać, a Leża by ja widać. Djabla wozić w taka noc, nie ciężka kula.
— To wy kule wiezieta? bo tamten gospodarz mówił, co groch? — spytał chytrze Michałek, ale Niemiec pomiarkował się już, że głupstwo powiedział, zaklął tylko znów dyabłami i kazał chłopakowi iść fort drogi pilnować.
Pojechał więc Michałek, gębę pięścią zatykając, żeby się nie rozśmiać, ale co droga, to teraz była jeszcze gorsza, niż wprzód, a raczej nie było jej już wcale. Oddawna zginęły ostatnie ślady wozów, którymi do lasu po drzewo jeżdżono, nawet olszyna rzedniała miejscami, natomiast gdzieniegdzie wyrastał z błota tatarak i kępy wikliny. Tabor szwedzki coraz głę-