dlitwę za uratowanie Polski, czego on, nad grobem stojący, doczekał.
— Zmiłował się Bóg — mówił ksiądz — pocieszył moje i wasze serca, dając zwycięstwo prawemu monarsze polskiemu, Janowi Kazimierzowi; nie myślcie jednak, mili parafianie, aby to już koniec był wojny. Owszem, zbliża się ona do nas, bo Szwed, cofając się, wprost na nas idzie, jako mi o tem donoszą, i blizko już następuje. Zatem niech każdy z was gotów będzie dać życie za ojczyznę i wedle sił pomódz matce do powstania z grobu, w który ją źli synowie własną ręką wtrącili.
— Dziękuję ci, Panie Boże, za te nadzieje! — pomyślał Michałek, przy ambonie stojąc i pilnie kazania słuchając. Byłby odrazu na drogę z kościoła leciał, jako że zawsze niepomiarkowany i palus się okazywał, a po słowach księdza omal ze wszystkiem głowy nie postradał. Wydało mu się, że widzi już szwedzkie wojska i, niewiele pytając, uderzy zaraz na nie z Wojtkiem sołtysiakiem albo z innymi, co się był w tych czasach okrutnie z nimi pokumał, tylko że nie każdy wiedział w Rudniku, wedle jakiej sprawy to kumostwo stanęło. Pomiarkował się jednak na czas Michałek, że w kościele jest, i dalej pobożnie nauki słuchał, a była ona cała o tych sprawach naszej kochanej ojczyzny, które najwięcej zarówno proboszczowi, jako też i parafianom na sercu leżały.
Strona:Zofia Bukowiecka - Michałek.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.
— 77 —