Strona:Zofia Bukowiecka - Michałek.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.
—   78   —

Cieszył więc ksiądz siebie i lud wierny polski, mówiąc, że Szwedzi siły ze wszystkiem tracą, koniną się, w braku innego pożywienia, karmią, a co tchu ku Sandomierzowi dążą, jako wypada im teraz Wisłą do Warszawy, a stamtąd dalej do morza się przebierać. Wielu jednak po drodze tracą ludzi, bo zewsząd rycerstwo na nich naciera, a lud, w braku innej broni, kosy na sztych w drzewce osadza, aby tylko niemi wroga tępić. Najwięcej zaś, jak zawsze, dokazuje pan Czarniecki, który niedawno koło Sieniawy niespodziewanie na szwedzki obóz napadł, że tylną straż Karola Gustawa w pień wysiekł. Tylko zaś dlatego cofnąć się musiał, że mu kul zbrakło.
— Ino przyjdź do nas, do Rudnika, a będziesz miał kule! — omal nie krzyknął Michałek. Całe szczęście, że go właśnie na tę chwilę szarpnął za rękaw Wojtek i z kościoła wyprowadził po wielką nowinę.
Wojtek na nabożeństwie nie był, przykazał mu ojciec chaty strzedz w ten niespokojny czas, sam zaś sumy słuchać poszedł, a miał się też z proboszczem o ważnych sprawach naradzić. Ale przed chwilą przyjechał do sołtysa konny z Leżajska i kazał Wojtkowi szukać na gwałt rodzica, żeby mu rozkazy jakoweś oddać, o których i wspomnieć przed chłopcem nie chciał, od kogo były albo co rozkazywano. Więc Wojtek ojca z plebanii do chałupy zawiódł,