lą, wali i wali morze ludzkie, zda się, ziemia cała zginie pod nim.
— Jak ruda mysz, przepadnie każdy, ktoby się chciał im opierać — powiedział sołtysiak.
Michałek nie mówił nic, rozdziawił tylko gębę, a oczami ścigał Szwedów, oczy te zaś świeciły mu się, jak żbikowi. Nie stracił widać wcale ochoty do wojaczki, chociaż nawet on rozumiał, że ta ćma cały Rudnik zaleje, że może tu nikt nie zostać żywy.
Jakoż pewnieby i do tego przyszło, bo Szwed, zły, zwyczajnie złodziej, któremu szkodę wydzierają, cofając się z Polski, nie oszczędzał nic ani nikogo, palił i niszczył dobro ludzkie. Na szczęście jednak gromada rudnicka była zebrana w kościele, tam się też utajono na czas okrutnego pochodu, a Szwedom widać pilno iść przykazano, więc we wsi mało krzywdy zrobili i przesuwali się dalej przez gościniec, pułk za pułkiem bez żadnego grania, milczący, jako te nieme figurki jasełkowe, które chłopaki w szopce na Boże Narodzenie pokazują. Ledwo przejechał drogą jeden oddział i znikał za wiatrakiem, już zaraz następował za nim drugi, trzeci, dziesiąty. Waliło wojsko gościńcem, niby ten wąż okrutny, którego się Żydzi na końcu świata spodziewają i, jako bywa u padalca, oderwał się nagle ogon od tego wielgaśnego gada, zatrzymał, skręcił w miejscu, aż się z niego zbiła spora gromada, Michałek ujrzał z przera-
Strona:Zofia Bukowiecka - Michałek.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.
— 80 —