Do pana Czarnieckiego leciał stajenny, na oczach szwedzkich leciał, zuch!
Tak, nie co, ino do pana Czarnieckiego chciał się dobić chłopak, bo powiedział mu sołtys, że wojsko polskie za Szwedami następuje, ale zaczepić się ich boi, gdyż naszych jest garść, a Szwedów okrutnie dużo, jako widzieli wszyscy, ile luda przez Rudnik waliło.
— Królowi i tym juchom z zabudowań, co mi moje kule pewnikiem zabiorą, daliby nasi radę, żeby tylko wiedzieli, że oni tu są — pomyślał Michałek.
Duszę oddał Matce Boskiej w opiekę, jako, że sługą się Panienki Częstochowskiej wyznawał, i popędził co tchu do pana Czarnieckiego.[1]
Lecz pan Czarniecki znajdował się tym razem o dwie mile drogi, zaś jego przednia straż szła pod panem porucznikiem Szandarowskim, nie dalej jak pół mili za Szwedami. Pan Szandarowski rozmawiał właśnie z sławnym wojakiem Rochem Kowalskim, gdy nagle obaj ujrzeli nadlatującego, co koń wyskoczy, pacholika.
— Co to za dyabeł tak pędzi? — rzekł Szandarowski — i jeszcze na źrebaku.
— Chłopak wiejski — odrzekł Kowalski.
Tymczasem Michałek przyleciał przed sam szereg i zatrzymał się dopiero wówczas, gdy źrebak, przestraszony widokiem koni i ludzi, stanął
- ↑ Cały następujący ustęp wyjęty z Potopu.