Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/104

Ta strona została przepisana.

— Ja przecież jestem-powtórzył Klaudiusz.
— Więc pamiętaj — głos dyrektora zabrzmiał uroczyście, — pamiętaj, oddaję ci Dorotkę pod opiekę. Będziesz się nią opiekował jak własnem dzieckiem.
— Będę się nią opiekował jak własnem dzieckiem — powtórzył Klaudjusz tak samo uroczyście.
— Nikomu nie dasz jej skrzywdzić?
— Nikomu nie dam jej skrzywdzić!
— Będziesz dla niej zawsze dobry, taki, aby nie odczuła, że jest sama jedna na świecie?
— Będę dla niej dobry, nie zazna żadnej krzywdy — powtórzył Klaudjusz — i nikt nie ośmieli się zrobić jej coś złego. Obiecuję ci to!
Potem nastąpiła chwila milczenia, podczas której wzruszony Pawełek myślał o tem, jak to dobrze, że tam, w małem miasteczku ma swoich rodziców, do których w każdej chwili może powrócić.
— Wiesz — usłyszał jeszcze głos dyrektora, — trzeba to zrobić jakoś formalnie. Zaraz na piszę to wszystko i ustanowię cię opiekunem, będziesz ten papier miał przy sobie.
— Ale dlaczego tak się spieszysz?
— Nie wiem, mam jakieś złe przeczucie. I posłuchaj, powiem ci wszystko, jak to tam jest z mojemi pieniędzmi, udziałami w cyrku i t. p.
Nastąpiła chwila ciszy, widocznie dyrektor coś pisał.
Pawełek słuchał jeszcze chwilę, wreszcie

100