Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/110

Ta strona została przepisana.

niż w nocy. Bo wiesz, tatusiu, jak na nią patrzę, to zaraz mi się spać chce
— Jak ty mówisz, Dorotko — oburzył się, a raczej usiłował się oburzyć dyrektor, — to przecież twoja ciotka!
— Tak, to moja ciotka, tatusiu.
— Żona mego brata!
— Wcale do ciebie niepodobny. A może przy cioci się tak zmienił. Jak myślisz, tatusiu? Lecz dyrektor zmienił temat rozmowy.
— Więc nie chcesz iść z nami na kolację?
— Niebardzo. Ale jeżeli chcesz, tatusiu, to pójdę.
— Niekoniecznie, ale przynajmniej teraz idź się przywitać i posiedź trochę w loży z nimi.
— Dobrze. A mogę ze sobę zabrać Pawełka?
— Poco ci Pawełek?
— Bo to mój przyjaciel i myśmy sobie przyrzekli wierność i przyjaźń na całe życie, więc lubię jak jest ze mną razem.
Dyrektor uśmiechnął się.
— Możesz wziąć ze sobą Pawełka.
— Doskonale.
— Tylko przebierz się. Włóż zwykłą sukienkę, zdejm kostium.
— Dobrze, tatusiu.
Dorotka wybiegła. Po chwili wróciła jednak pocałowała ojca serdecznie.
— To już na dobranoc — powiedziała. — Bo jak ty wejdziesz do loży, to ja z Pawełkiem ucieknę chyłkiem do domu.
— Czy to tak ładnie?

106