Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/116

Ta strona została przepisana.

Gdy skończył, klaskano długo i Alfred jak zwykle musiał bisować, powtarzając ostatni numer ze szklankami.
— Szkoda, że niema. Klaudjusza — powiedziała Dorotka z ożywieniem — toby ciocia dopiero zobaczyła prawdziwe sztuki.
— Kto to jest Klaudiusz?
— To najlepszy sztukmistrz, żongler. On potrafi wszystko. Rzuca w powietrze sztylety, kule, pomarańcze i wszystko chwyta w porę. Ma taki cylinder, że jak tylko nim potrząśnie, to wciąż co innego z niego wylatuje, wogóle Klaudiusz jest niezwykły.
Dorotka zamilkła na chwilę, szukając zrozumienia na twarzach ciotki i wuja, dla niezwykłych zalet Klaudjusza. Nie znalazła go jednak. Tylko Pawełek kiwał potwierdzająco głową.
Po chwili więc dodała.
— Wszyscy strasznie lubią Klaudiusza. A on jest moim przyjacielem.
— Gdyby przynajmniej ojciec trzymał cię zdala od tego wszystkiego — westchnęła ciotka, a Dorotka niebardzo wiedziała co miała na myśli, mówiąc te słowa.
Nie mogła jednak zapytać, gdyż właśnie dyrektor zjawił się na arenie.
Jak zwykle nosił swój cylinder i trzymał bat w ręku.
Wokoło niego posłusznym szeregiem ugrupowały się piękne konie.
— O, ten biały to mój ulubieniec. Nazywa się Achmet — objaśniała szeptem Dorotka.

112