Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/120

Ta strona została przepisana.

ką swego ojca. Gdy galopowała na białym koniu, gdy publiczność wokoło biła oklaski, Dorotka wiedziała z niezmąconą pewnością, że nic złego nie może jej się wydarzyć. Tam na arenie stał przecież jej ojciec, wspaniały dyrektor, który tak groźnie wyglądał w swym lśniącym cylindrze, który tak groźnie trzaskał z bicza, a w rzeczywistości był taki dobry i łagodny. Dorotka wiedziała: nic złego nie mogło się zdarzyć. Jej ojciec stał na arenie, patrzył na nią, przewidywał każdy jej ruch, myślał o niej.
Dorotka wiedziała; że ojciec kochał ją nad: życie, że myślał tylko o niej, że będzie zawsze z nią razem i nie pozwoli, aby ktokolwiek ją skrzywdził.
Wprawdzie to ona także opiekowała się ojcem, to ona dbała, aby wypijał rano szklankę, gorącego mleka, to ona reperowała mu bieliznę to ona mówiła znajomym:
— Mój tatuś jest taki niezaradny jak małe dziecko, muszę dbać o niego i nie mogę zostawiać go samego.
— Mimo to wiedziała zawsze, że znajduje się pod dobrą opieką. Nie myślała zresztą o tem wszystkiem. Poprostu czuła się szczęśliwą i spokojną. Była przecież małą panią tego małego cyrkowego państewka, Wszyscy mimowoli ubiegali się o względy córki dyrektora. A poza tem wszyscy lubili ją naprawdę. Była przecież taka zabawna ze swoją sztuczną niekiedy powagą, była taka ładna i urocza, jej złote loki powiewały wokoło drobnej twarzy, gdy galopowała nieustraszenie.

116