Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/124

Ta strona została przepisana.

Dziewczynka podniosła się szybko z łóżka zaczęła się ubierać.
— To dobrze, że wstajesz, pomożesz nam pakować.
— Ja nie wyjadę, — oświadczyła stanowczo Dorotka.
— Nie mów głupstw, mała!
— Ja nie pojadę. Ja nie chcę.
— Taka to wdzięczność — powiedziała gorzko ciotka do pani Klary, a pani Klara nie wiedziała co odpowiedzieć, bo i ciotka miała słuszność i Dorotki było jej żal.
Pani Klara podeszła do Dorotki.
— U cioci będzie ci dobrze — szepnęła przekonywująco. — Gdzieżbyś się podziewała sama, sieroto. Wujostwo są twoimi opiekunami od śmierci ojca.
— Moim opiekunem jest Klaudjusz.
— Znowu opowiada o tym Klaudjuszu mruknęła ciotka niechętnie.
Słyszała już tę historję od Pawełka, lecz nie brała jej poważnie.
Ktoby tam zważał na gadanie dwojga małych dzieci, a gdyby nawet ojciec prosił Klaudjusza o opiekę, to zapewne dlatego, że nie przewidywał obecności swego brata w tak tragicznej chwili. Ponadto owego Klaudjusza nie było wcale i trudno było przewidzieć, kiedy powróci. Wszyscy cyrkowcy twierdzili jednogłośnie, że Klaudjusz znika od czasu do czasu i niewiadomo nigdy w jakim czasie będzie zpowrotem.
— Zresztą nasza opieka jest odpowiedniejsza`

120