Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/125

Ta strona została przepisana.

dla dziecka — postanowiła ciotka, — niż opieka jakiegoś tam cyrkowca.
— To prawda — potakiwał wuj.
— Spełnimy więc dobry uczynek, biorąc dziecko do siebie.
— Potrzebna mi nawet dziewczynka w gospodarstwie.
— To się świetnie składa.
— Nie wiem tylko, czy będę z niej miała jaką pociechę.
— Poczciwie wygląda ta mała, może się przyzwyczai.
— Ano zobaczymy.
Jednem słowem postanowili, że zabiorą dziewczynkę ze sobą. Postanowili ponadto, że nikt z cyrkowców nie będzie znał jej adresu.
— Trzeba, aby mała zapomniała zupełnie o tem wszystkiem. W tym wieku łatwo się zapomina.
Z wspólnikiem dyrektora, właścicielem dawniejszego cyrku, z którym nowy cyrk się połączył, doszedł wuj łatwo do porozumienia. Sprawy majątkowe powierzył jednemu z miejscowych adwokatów.
— Wyjeżdżamy dziś wieczorem — oznajmił.
I nikt się temu nie sprzeciwił. Bo i któż mógł się sprzeciwić? Było przecież rzeczą naturalną. że brat zmarłego bierze jego córkę do siebie.
A opowiadań Pawełka o Klaudiuszu nikt nie brał zbyt poważnie. Mały sam mówił, że rozmowę słyszał w nocy, obudzony ze snu, nie-

121