Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/128

Ta strona została przepisana.

Dorotka zamyśliła się.
— Że co...
— Aby nie pomyślał, że tak właśnie będzie dobrze dla mnie. Przecież wszyscy tak myślą, każdy mówi: to dobrze, że dziewczyna dostaje się pod dobrą opiekę.
— Nie bój się, Dorotko. Twój ojciec wyraźnie mówił, że to nie dla ciebie.
— Ojciec nigdyby mnie tam nie oddał Nigdy!
I Dorotka zaczęła znowu płakać.
A Pawełek powtarzał wciąż swoje.
— Nic się nie bój, Dorotko. Pojadę, przywiozę cię. Usłyszysz gwizdanie, zagwiżdżę melodję z „Płomiennej obręczy,“ wyjrzysz oknem i zobaczysz mnie.
— Pamiętaj, bo jabym tam chyba umarła.
— Nie bój się. Wszystko będzie dobrze.
A w godzinę później Dorotka jechała z wujostwem na stację. Nikt jej nie odprowadzał. Kazano jej pożegnać się ze wszystkimi jeszcze w domu. I Dorotka posłusznie, nie płucząc już wcale, żegnała się z przyjaciółmi i znajomymi.
— Pamiętaj — szepnął Pawełek, gdy podeszła do niego. Pamiętaj: „Płomienna obręcz“.
— Pamiętam — odpowiedziała poważnie Dorotka.
W chwilę później wsiadała Dorotka do pociągu. Wieczór był pochmurny i smutny. Dorotka usiadła przy oknie. Nie płakała już wcale, postanowiła, że w obecności ciotki i wuja płakać nigdy nie będzie. Patrzyła przez okno.

124