Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/133

Ta strona została przepisana.

— Dobrze przynajmniej, że mała nie kłamie — pomyślała ciotka, — może jeszcze da się wykierować na człowieka.
— I włosy także przyczesz porządnie. Nie lubię jak jesteś taka potargana.
— To przecież loki, ciociu.
— Dziewczynka w twoim wieku powinna wyglądać skromnie i przyzwoicie.
— Czy loki to coś nieprzyzwoitego, ciociu?
— Moje dziecko, nie zadawaj mi ciągle pytań. Loki nie są nieprzyzwoite, ale dziewczynka, która ma loki wokoło głowy, nie wygląda skromnie. Zrozumiałaś mnie?
— Niebardzo, ciociu — przyznała układnie Dorotka.
— Tymczasem mniejsza o to. Nie mamy już czasu na długie rozmowy. Idź do swego pokoju i przyczesz włosy zupełnie gładko, możesz je związać czarną kokardą. Potem przyjdziesz do mnie na dół.
— Dobrze, ciociu.
Dorotka posłusznie udała się na górę do swego pokoju. Był to bardzo mały i bardzo czysty pokoik. Białe firanki wisiały u okien. Na parapecie stały skrzynki z kwiatami. Obok okna stał stolik do robót. Nad biało zasłanem łóżkiem wisiała fotografia ojca Dorotki i kalendarz.
W ten to kalendarz wpatrywała się Dorotka bezustannie.
Minął już prawie miesiąc od chwili, gdy przyjechała z wujostwem. Przez pierwszy tydzień dziewczynka płakała rozpaczliwie. Płakała zresztą

129