Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/136

Ta strona została przepisana.

— Ach tu jest aż za porządnie — westchnęła kiedyś głośno Dorotka, a ciotka spojrzała na nią z prawdziwem zdumieniem.
— Widać zaraz, że nie wychowywałaś się w domu — powiedziała.
Po chwili zaś dodała:
— Twój kuzyn, gdy był w twoim wieku, sam dbał o porządek we wszystkiem, a przecież chłopcy mniej się na tem znają, niż dziewczyny.
Przy tych słowach ciotka pokazała Dorotce fotografję swego syna. Kuzyn był już prawie dorosły, kończył jakieś kursy i wyglądał tak sztywno i porządnie jak jego matka.
To też Dorotka nie dziwiła si wcale temu, że już jako małe dziecko dbał o ład w domu.
Tak wszystko w domku było czyste i porządne, wszystko też było jednostajne i nie zmieniało się nigdy.
Tam, w domu, w cyrku odbywało się wszystko zupełnie inaczej.
Wprawdzie i tam prowadziła dziewczynka życie pracowite i wypełnione, jednakże tam nie nudziła się nigdy.
Gdy pracowała, wiedziała, że pracuje z jakimś celem, jeżeli uczyła się jakiejś trudnej sztuki, wiedziała, że wieczorem publiczność będzie klaskać, prosić o bis, krzyczeć głośno jej imię, wiedziała, że ojciec spojrzy na nią z uśmiechem, że powie:
— Doskonale Dorotko, dziś sprawiłaś się świetnie!
Gdy siedziała na rozbujanym trapezie obok Pawełka, gdy na ich głowy padały jasne światła

132