Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/138

Ta strona została przepisana.

mówiła ciotka, a tymczasem dziewczynka przyzwyczaiła się bardzo szybko.
— Bo dziecko zapomina odrazu o wszystkiem, co było dawniej — odpowiadał wuj z absolutną pewnością.
Ani wuj, ani ciotka nie przypuszczali nawet przez chwilę, że Dorotka traktuje swoje obecne życie jako coś zupełnie przejściowego, jako nieunikniony, przykry mus, który lada chwilę się skończy.
Co wieczór, przed położeniem się spać, a obecnie kładła się Dorotka już o godzinie pół do dziewiątej, dziewczynka z ulgą skreślała czerwonym ołówkiem dzień, który minął.
— Już niedługo — powtarzała sobie, — już niedługo przyjadą po mnie, zabiorą mnie, nie zostanę tutaj.
Lecz dni mijały i jakoś nikt się nie zjawiał.
Według obliczeń dziewczynki Klaudjusz powinien był powrócić do cyrku najpóźniej w tydzień po jej wyjeździe. Przypuszczała, że może parę dni jeszcze minąć, zanim pojedzie po nią. W każdym razie, w ciągu dwóch tygodni powinien po nią przyjechać, lub przysłać. Tymczasem minął już prawie miesiąc, a po Dorotkę nikt nie przyjeżdżał. Za każdem poruszeniem się drzwi dziewczynka odwracała głowę. Wydawało jej się, że to po nią ktoś przyszedł.
— Czy mogę napisać list do Pawełka? — zapytała po kilku dniach pobytu w małym domku.
Ciotka zamieniła z wujem spojrzenie.
— Możesz — powiedziała wreszcie. — Daj mi

134