Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/140

Ta strona została przepisana.

wiła napisać raz jeszcze i tym razem sama list wysłać. Nie było to wcale takie łatwe, gdyż do stacji, idąc pieszo była godzina drogi. Tem nie mniej Dorotka postanowiła i wykonała swoje postanowienie. Tym razem list nie był wcale krótki.
Mając pewność, że nikt go czytać nie będzie, Dorotka pisała swobodniej.
— Mój kochany Pawełku!
Przyjedź po mnie jaknalprędzej. Już sama nie wiem co się z wami dzieje, dlaczego nikt po mnie nie przyjechał? Może zapomnieli o mnie wszyscy?
Mój Pawełku, przecież ty pamiętasz chyba, że obiecałeś mnie wydostać. Ja tu nie mogę przebywać, tak mi bardzo smutno. że nawet nie potrafię ci opowiedzieć. Przypomnij Klaudjuszowi, że on obiecał tatusiowi, że będzie się mną opiekować. Tatuś wiedział, że mnie tu nie może być dobrze. Tutaj wszyscy są cisi i poważni. Nawet pies boi się głośniej szczekać. Pisałam już do ciebie, ale nie dostałam żadnej odpowiedzi, więc nie wiem, czy to ty mi nie odpisałeś, czy może list zginął. Ten pójdę sama do ciebie wysłać, nawet wzięłam znaczek pocztowy z biurka wuja, boję się, że zauważy i będzie się gniewał.
Nie myśl Pawełku kochany, że mnie tu biją, nawet na mnie nie krzyczą, każdy mówi spokojnie i cicho, ale tak, jakby mi kto lał po kropelce zimną wodę za kołnierz. Wszędzie na drzewach wokoło, wyryłam na korze naszą „Płomienną obręcz” i co wieczór otwieram okno, żeby posłuchać, czy ty czasem nie gwiżdżesz. Jak podlewam

136