Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/142

Ta strona została przepisana.

wysłaniu poprzedniego listu. Łagodniejszym więc głosem powtórzyła:
— Nie wolno ci samej chodzić tak daleko.
— Czy mogę już odejść? — grzecznie spytała dziewczynka.
— Możesz.
A gdy Dorotka odeszła, ciotka powiedziała z zakłopotaniem:
— Niby jest grzeczna i posłuszna, a coś w niej jest takiego, że zupełnie rady sobie chwilami dać nie mogę.
Od tej chwili Dorotka czekała cierpliwie. Nie wątpiła ani przez chwilę, że Pawełek i Klaudjusz nie zostawią jej samej.
Patrząc na kalendarz obliczała:
— Już niedługo, już napewno w tym tygodniu przyjadą, a może nawet dziś.
Jakiś ruch na podwórzu zwrócił je] uwagę. Podeszła do okna.
— A może właśnie teraz przyjechali — marzyła. — Może za chwilę zobaczę Klaudiusza albo Pawełka.
Nie był to jednak ani Klaudjusz, ani Pawełek. Byli to poprostu sąsiedzi, którzy zajechali właśnie bryczką przed dom. Dorotka ujrzała z oddali trzech chłopców i dziewczynkę w białej sukience, z różową kokardą we włosach.
Westchnęła i szybko zaczęła się przebierać, aby zaraz zejść do gości, na dół.


138