Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/147

Ta strona została przepisana.

— Chwalisz się tylko — zdecydował wreszcie najstarszy.
Zanim jednak dokończył zdanie, Dorotka skoczyła. Nie upadła wcale, skoczyła lekko na palce i triumfująco spojrzała na dzieci.
— I cóż, umiem skakać czy nie?
— Umiesz — przyznał średni chłopiec, wspaniałomyślnie.
— Boję się czy nie?
— Chyba się nie boisz — orzekł najstarszy chłopiec, a najmłodszy zapytał z wyraźnym podziwem w głosie:
— Czy często wspinasz się na drzewa skaczesz?
— Na drzewa to nie, ale skakałam często.
— Gdzie? — zapytała zdziwiona Marynia czy twoja ciocia pozwala ci skakać?
Słowo „ciocia“ przypomniało Dorotce, że obiecała nie wspominać wcale o cyrku. Odpowiedziała więc wymijająco:
— Przyjechałam z wielkiego miasta. Tam są inne zwyczaje.
— A jakie?
— Widzicie, tam ludzie muszą być przygotowani na wszystko.
— Jakto na wszystko?
— A tak na rozmaite niebezpieczeństwa.
— Co ty wygadujesz? Jakie niebezpieczeństwa są w wielkich miastach?
— Nie mogę wam tego powiedzieć, to tajemnica! — oświadczyła Dorotka zagadkowym szeptem.

143