— Nie, powiedz nam koniecznie.
— Nie mogę, ale jeżeli chcecie, to mogę wam pokazać jeszcze rozmaite inne sztuki także.
— Umiesz pokazywać sztuki?
— Umiem.
— Jakie?
— Rozmaite.
— A pokażesz nam? — pytała Marynia zachwycona odwagą tej nieznanej dziewczynki, która potrafiła zaimponować nawet jej braciom
— Umiem chodzić na rękach, chcecie zobaczyć?
— To niewielka sztuka — zaopinjował średni chłopiec, który jak się okazało nosił imię Tomka.
— Niewielka, mówisz?
— Niewielka, ja też to potrafię.
— Ale ty jesteś chłopcem — zawołała Marynia.
Dorotka jednak nie zmieszała się wcale.
— Umiesz, dobrze umiesz? — zapytała.
— Umiem!
— To pokaż, a potem ja pokażę, zobaczymy kto to zrobi lepiej?
— Już, zrobione!
Tomek stanął na rękach i w tej niezbyt wygodnej pozycji przeszedł kilka kroków.
— Dosyć? — zapytał.
— No, jeżeli to uważasz za chodzenie na rękach! — odezwała się lekceważąco Dorotka. — Teraz ja ci pokażę.
Lecz Marynia pociągnęła ją za rękę.
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/148
Ta strona została przepisana.
144