Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/149

Ta strona została przepisana.

— Słuchaj, a co będzie, gdy sukienka ci opadnie?
— Nic nie szkodzi — odpowiedziała Dorotka z niezmąconym spokojem — ja noszę takie specjalne trykoty gimnastyczne.
Teraz wszystkie dzieci spojrzały na nią z podziwem. Cóż to była za niezwykła dziewczynka. Wdrapywała się na drzewa lepiej niż jakikolwiek chłopiec, skakała zręczniej niż kot, chciała koniecznie chodzić na rękach, a do tego wszystkiego nosiła specjalne gimnastyczne trykoty!
Dorotka uśmiechała się. Po raz pierwszy od wielu tygodni poczuła dobry humor, po raz pierwszy miała okazję pokazania co umie! Dotychczas ilekroć wspomniała o jakiejkolwiek umiejętności cyrkowej, ciotka patrzyła na nią z oburzeniem, a wuj z niezdecydowaniem. Ciotka wyraźnie nie chclała z nią mówić o tych sprawach, wuj zaś nie wiedział sam, jak należało postępować.
Dorotka pozbawiona tych wszystkich zalet, które podziwiano w cyrku, czuła się jakgdyby upokorzoną, czuła się czemś niższem, czemś gorszem od swego obecnego otoczenia.
Dopiero teraz znalazła znowu potwierdzenie swych wartości. Te czworo dzieci, spoglądających na nią z mimowolnem zdumieniem zastępowało jej w tej chwili dawną, wdzięczną publiczność cyrkową. Tę publiczność, która klaskała na widok Dorotki, która uśmiechała się do niej, która ją podziwiała.
I Dorotka postanowiła dzieciom całkowicie zaimponować.

145