Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/151

Ta strona została przepisana.

— Może pokażesz nam jeszcze coś takiego?
— Owszem, jeżeli chcecie to mogę was czegoś nauczyć.
Chłopcy zgodzili się chętnie. Zapomnieli zupełnie, że Dorotka jest tylko dziewczynką, z którą, jak mówili przed chwilą, nie można się porządnie bawić. Posłusznie przyjęli jej komendę nad sobą.
W kilka minut później na ścieżce ogrodu posuwało się czworo dziwacznych postaci, które używały do tej czynności nie nóg a rąk, nogi natomiast kołysały się w górze, podnoszone wyżej przy każdym okrzyku Dorotki:
— Uwaga! Prędzej naprzód!
Jedynie Marynia nie mogła się zdecydować na branie udziału w tej nowej grze towarzyskiej. Nie pozwalała jej na to biała sukienka, brak trykotów, oraz wpojone silnie zasady dobrego wychowania.
Natomiast Dorotka czuła się zupełnie spokojną. Wypełniała przecież sumiennie obowiązki dobrej gospodyni.
— Zajmiesz się Dorotko dziećmi — powiedziała przecież ciotka.
I Dorotka zajęła się nimi jak mogła najlepiej i najsumienniej. Goście bawili się doskonale. Ci sami chłopcy, którzy ze śmiertelnie znudzonemi minami siedzieli przed godziną, przy podwieczorku, teraz rozprawiali z ożywieniem, starali się dorównać Dorotce w trudnej sztuce chodzenia na rękach i zapomnieli zupełnie o nudzie Marynia wprawdzie bawiła się mniej dobrze.

147