się, że Jana niema właśnie przy koniach, że jeden z koni świetnie nadaje się do jazdy Dorotki, dzieci nie wahały się dłużej.
— Poczekajcie chwilę, moja suknia jest za długa, upnę ją tylko trochę — powiedziała Dorotka.
Po chwili znajdowała się już na grzbiecie konia.
— A teraz pędzimy naprzód — zawołała — biegnijcie za mną.
Gdy w chwilę później rodzice Maryni i jej braci, wyszli do ogrodu, oczom ich przedstawił się następujący widok: Mała dziewczynka, śliczna jak aniołek o niewinnej mince, potargana i brudna, W sukni podpiętej wysoko ponad kolanami, boso galopowała na koniu, który nieprzyzwyczajony do podobnych ewolucji, oszołomiony i zdziwiony, poddawał się posłusznie. Dziewczynka podnosiła się, zeskakiwała, wskakiwała, uwieszała się z boku konia, stawała na jego grzbiecie.
Za koniem biegło czworo dzieci, trzech zachwyconych chłopców i jedna również zachwycona dziewczynka.
Gdy ujrzeli rodziców, zatrzymali się niepewnie, potem krzyknęli prawie jednocześnie:
— Mamo, ta Dorotka to prawdziwa dziewczynka z cyrku.
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/155
Ta strona została przepisana.
151