Nic więc dziwnego, że Pawełek cieszył się szacunkiem rówieśników.
— Ciągleby skakał i skakał — utyskiwał spokojny z natury Piotruś, którego starszy brat zmuszał do wykonywania męczących ćwiczeń przeskakiwania stołu, lub zawieszania się jedną ręką na framudze okna.
Matka również nie zachwycała się zbytnio zręcznością chłopca.
Patrzyła wprawdzie uważnie, a nawet, jak się chłopcu wydawało, z pewną znajomością rzeczy na trudne ćwiczenia, nie wyrażała jednak nigdy słowa podziwu lub uznania.
Przeciwnie, gdy już się napatrzyła, mówiła niechętnym tonem:
— Przestań, doprawdy. Wziąłbyś się lepiej do jakiejś porządnej roboty, czy zabawy. — Wtedy Pawełek patrzył na matkę rozżalonym wzrokiem i odchodził obrażony.
Nie umiał znaleźć odpowiednich słów, któreby wyrażały jego myśli. Nie umiał wypowiedzieć przekonania, że największą przyjemność sprawia mu poczucie zręczności i że opanowanie każdego ruchu, opanowanie ciała nie jest wcale rzeczą łatwą.
Zresztą, już po chwili matka żałowała, że mówiła w ten sposób.
Wołała więc chłopca:
— Pawełku!
A gdy chłopiec nie odzywał się, dodawała zachęcająco:
— Chodź tu, Pawełku. Smażyłam marmoladę, skosztuj czy dobra.
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/16
Ta strona została przepisana.
12