Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/172

Ta strona została przepisana.

Dorotka została sama.
— Nie zostanę tu ani chwili — szepnęła, poczem rzuciła się na łóżko i rozpłakała się.
Płakała z obrazy i upokorzenia. Obrażono jej cyrk, obrażono tem samem jej ojca, który był przecież cyrkowcem i jej matkę, która była woltyżerką.
Dorotka nie lubiła ciotki nigdy, teraz jednak zrozumiała, że gotowa jest ją znienawidzieć.
— Nie zostanę, nie zostanę! Ucieknę!
Płakała bardzo długo. Potem zmęczona łzami usnęła. Gdy się obudziła, było już zupełnie ciemno i Dorotka sądziła w pierwszej chwili, że to już noc. Na zegarku jednak biła dopiero godzina dziewiąta wieczorem. Dorotka usłyszała, jak ciotka zatrzymała się podedrzwiami:
— Widocznie zasnęła, bo tam ciemno — mówiła ciotka.
— Może jej jednak poślesz kolację — zaproponował nieśmiało wuj.
Lecz ciotka odpowiedziała stanowczo:
— Nie, musi zostać porządnie ukarana, to ją nauczy zachowywać się odpowiednio, wogóle muszę się zabrać poważnie do tej małej.
— Zdawało mi się, że ona jest wcale grzeczna.
— Tak, czasem jest grzeczna, ale poza tem ma w sobie szalony upór, który muszę wytępić, a jeżeli ma się u nas wychowywać, to trzeba jej przecież ten okropny cyrk wybić z głowy.
— Myślisz więc, że śpi?

168