Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/173

Ta strona została przepisana.

— Śpi. Ja także zaraz się położę, bo jestem zmęczona.
Kroki oddaliły się. Dorotka podniosła się z łóżka. Przez chwilę rozmyślała nad tem, co powinna uczynić.
— Ucieknę — postanowiła wreszcie i, nie zwlekając ani chwili zabrała się do pakowania swoich rzeczy. Nie chciała zapalać światła, aby nie zwracać niczyjej uwagi. Pociemku więc wybierała swoje manatki i rzucała je do walizki. Potem wyjrzała oknem. Pokój Dorotki znajdował się na pierwszem piętrze, drzwi były zamknięte na klucz lecz wysokość ta nie przerażała dziewczynki.
— Ześlizgnę się, trzymając się rynny — postanowiła — przedtem tylko rzucę walizkę.
Jeszcze raz spojrzała przez okno. Wokoło nie było nikogo. Mżył drobny deszczyk. Dorotka włożyła swoją pelerynę z dużym kapturem, lecz po namyśle schowała ją do walizki. Peleryna była zbyt duża i ciężka i mogła jej tylko przeszkadzać przy ześlizgiwaniu się na dół. Wyjęła z szafy pęk sznurów, przywiązała do walizki i w ten sposób opuściła walizkę na dół. Przez chwilę, nadsłuchiwała, ozy nikt nie usłyszał lekkiego stuknięcia o ziemię. Lecz wokoło panowała zupełna cisza. Wobec tego Dorotka zdjęła sukienkę. rzuciła ją na walizkę, a sama w obcisłych trykotach, weszła na parapet okna.
Mimowoli uśmiechnęła się myśląc o tem, co powiedziałaby ciotka, widząc ją w tem cyrkowem ubraniu uwieszoną za oknem. Zejście na dół nie

169