Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/174

Ta strona została przepisana.

było rzeczą tak łatwą, jak dziewczynka to sobie wyobraziła. Mur był zupełnie gładki. Koniec końców jednak dziewczynka znalazła się na dole, mając: jedynie obdrapane trochę ręce.
Teraz włożyła prędko suknię i pelerynę. Otuliła szczelnie twarz kapturem i wydostała się na ścieżkę ogrodową. Poszła najkrótszą drogą, przeszła nie furtką, a poprostu, wdrapała się na parkan i przeskoczyła go z łatwością.
— Czasem to jednak dobrze być woltyżerką cyrkową — pomyślała z pewną dumą.
Duma ta jednak znikła szybko. Oto znajdowała się w obcem miejscu, na drodze, wieczorem. Deszcz padał coraz większy, a Dorotka nie wiedziała nawet, w jaką powinna udać się stronę.
— Pójdę w każdym razie na stację — postanowiła.
Wiedziała wprawdzie, że ma za mało pieniędzy przy sobie, aby zapłacić za bilet, sądziła jednak, że może uda jej się poprosić kasjera, aby zamiast pieniędzy wziął jej mały złoty łańcuszek, który nosiła na szyi.
— A jeżeli nie zechce, to pójdę pieszo naprzód, lecz tam do ciotki nie wrócę.
Łatwo było powiedzieć: — Pójdę pieszo naprzód, — lecz już po kwadransie drogi Dorotka poczuła, jak ciężko jest chodzić pieszo podczas deszczu, w ciemności. Odbyła wprawdzie już raz tę drogę sama, idąc z listem do Pawełka, lecz wówczas świeciło słońce, był jasny dzień i wokoło chodzili ludzie. Te-

170