Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/178

Ta strona została przepisana.

Był to rzeczywiście Pawełek, który szedł drogą ku domkowi jej wuja, Pawełek, który nie poznał jej w ciemności tak samo, jak ona jego nie poznała.
Już po chwili stał obok niej, podnosił walizkę, obejmował mocno i pytał:
— Dorotko, co ty tu robisz?
— Uciekłam.
— Uciekłaś? Dlaczego? Co ci zrobili?
— Nic mi nie zrobili. Powiedzieli tylko, że cyrk to buda, a moi wszyscy znajomi to komedjanci.
Pawełek pokiwał ze zrozumieniem głową. Tak, to był zupełnie wystarczający powód do ucieczki. Pojmował to doskonale.
— I dokąd chciałaś uciekać? Czy masz pieniądze?
— Nie, nie mam, ale...
I Dorotka zwierzyła mu się ze swoich zamiarów.
— A ja mam pieniądze, — zawołał z triumfem — starczy na bilet i dla mnie i dla ciebie.
— To chodźmy Pawełku, przecież idziemy w złą stronę, musimy iść na stację. — Zawrócili. Deszcz padał ciągle, wokoło panowała nieprzenikniona ciemność, lecz Dorotka nie czuła tego wszystkiego. Oto miała przy sobie swego wiernego przyjaciela, trzymał ją mocno za rękę i dziewczynka wiedziała, że może na niego zawsze liczyć w tyciu. Przybył przecież po nią sam jeden, chciał ją ocalić, pomóc, uratować.
Było ciemno, lecz Dorotka nie obawiała się

174