Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/18

Ta strona została przepisana.

— W świat...
Matka znowu westchnęła.
— Poco, to nie tak łatwo dać sobie radę na szerokim świecie.
— Już ja sobie dam radę — zapewnił Pawełek dumnie.
— Jeszcze jesteś za mały — powiedziała matka. — Jak dorośniesz, to pewnie pojedziesz i zobaczysz inne miasta i innych ludzi.
Czekał więc Pawełek na tę chwilę, gdy dorośnie, a tymczasem chodził do szkoły, pracował razem z ojczymem, śpiewał głośno i był najzręczniejszym i najsilniejszym chłopcem w miasteczku.
I tylko wieczorem, gdy w cichym mroku ginęły zarysy domów, gdy blade gwiazdy niepewnie migały na niezupełnie jeszcze ciemnem niebie, Pawełek zamyślał się głęboko.
A gdy w chwilę później pomocnik pana aptekarza, muzykalny pan Antoni, grał jak zwykle na skrzypcach, wówczas chłopiec doznawał dziwnego uczucia.
Pawełek tęsknił, nie wiedząc wcale, co to jest tęsknota i za czem może tęsknić.


14