nana, że lada chwila ciotka po nią przyjedzie.
Pawełek nie płakał, gdyż wstydził się łez, zmartwiony był jednak bardzo smutkiem swej przyjaciółki, a jednocześnie sam czuł się nieswojo. Tom, zastępujący dyrektora wykrzyczał go za samowolne opuszczenie przedstawienia i zagroził surową karą.
Nie w lepszym humorze znajdowała się pani Klara, która załamywała ręce i wołała, że szaleństwem była ta cała ucieczka, a zwłaszcza w taką pogodę.
Gdy jednak na progu pokoju ukazał się Klaudjusz, natychmiast zmieniło się wszystko. W ciągu jednej chwili Dorotka przestała płakać. Pawełek zapomniał o gniewie Toma, a pani Klara się uśmiechnęła.
Klaudjusz podszedł do łóżka Dorotki, wziął dziewczynkę na ręce, jak gdyby była zupełnie malutkiem dzieckiem, przytulił co siebie i zapytał szeptem:
— Więc myślałaś, że cię tak samą zostawię, że już zupełnie zapomniałem o tobie?
A Dorotka całując go odpowiedziała:
— Nie, ja wiem, że ty jesteś moim przyjacielem, tylko już trochę za długo było mi czekać.
Potem Klaudjusz przywitał się z panią Klarą i podszedł do Pawełka. Z nim przywitał się, jak z dorosłym mężczyzną. Nie całował go, a tylko uścisnął mu mocno rękę.
— Szkoda żeś opuścił przedstawienie powiedział, ale swoją drogą świetnie zrobiłeś, że pojechałeś po małą.
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/181
Ta strona została przepisana.
177