Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/185

Ta strona została skorygowana.

— Taka malutka, taka kruszynka - powiedział z zachwytem — a jak to galopuje.
Dorotka uśmiechnęła się i pragnęła się odwdzięczyć za komplement.
— Pawełek już także dobrze jedzie — powiedziała.
A gdy po chwili matka Pawełka wzięła ją za rękę i pytała o rozmaite sprawy, dziewczynka zrozumiała, że nie jest sama i opuszczona, zrozumiała, że los jej obchodzi rodziców Pawełka.
— A teraz prędko biegnijcie się przebrać — zawołał Klaudjusz — za chwilę wasz numer.
I w kilka minut później Pawełek i Dorotka znajdowali się znowu na arenie cyrku.
A jako numer dodatkowy, bisowy pokazano znowu „Płomienną obręcz”.
Przy dźwiękach muzyki dwoje dzieci usiadło na kołyszącym się trapezie, a wokoło nich płomienna obręcz rzucała blaski swoich ogni na ich uśmiechnięte twarze.
— Pamiętasz jak gwizdałeś tę melodję? — zapytała Dorotka.
— Pamiętam.
Objął ją mocniej ramieniem i oboje uśmiechami dziękowali publiczności za okrzyki i oklaski.
Lecz najserdeczniej uśmiechali się do pierwszej loży. Bo właśnie tam siedzieli matka, ojczym i brat Pawełka. Patrzyli z niekłamanym podziwem. Patrzyli na dwoje dzieci, które siedząc obok siebie w uścisku, otoczone płomienną obręczą odczuwały w tej chwili prawdziwą radość i szczęście.

KONIEC