Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/20

Ta strona została przepisana.

Jej złote włosy, misternie ułożone w loki, powiewały wokoło drobnej twarzy. Duże ciemnoniebieskie oczy, przysłonięte czarnemi rzęsami, spoglądały wokoło z radosnem zdziwieniem.
Dziewczynka nosiła błękitną, króciutką sukienkę, naszywaną blaszkami i tego samego koloru atłasowe, płytkie pantofelki.
Stojąc na siodle, rozsyłała na wszystkie strony cyrku powietrzne pocałunki, a jej biały koń, jakgdyby rozumiejąc powagę chwili, kiwał dumnie głową w takt muzyki.
Pocałunki dziewczynki przyjmowano grzmiącemi oklaskami.
Niemal wszyscy mieszkańcy miasteczka i okolicy byli obecni na przedstawieniu. Wszyscy też odczuwali szczery zachwyt dla małej Dolly.
— Małe takie dziecko, a jak to konno jeździ — zachwycano się dziewczynką głośno.
Wszyscy też nieznużenie bili brawo. Najgłośniej jednak, najmocniej i bez przerwy klaskał Pawełek. Już go ręce bolały, już dłonie poczerwieniały od uderzeń, a on klaskał coraz zawzięciej.
Jakże mu się podobała mała Dolly, jej biały koń, jej błękitna sukienka, ona cała!
Od chwili, gdy wszedł do cyrku, wydało mu się, że rozpoczął inne życie. Od chwili, gdy wozy cyrkowe wjechały do miasteczka, gdy ulokowały się na placu niedaleko drogi do rzeki, Pawełek doznał wrażenia, że zmleniło się wszystko.
Nagle ożywiło się miasteczko. Jaskrawe afisze zmąciły codzienną nudę, która zda się zaciążyła raz na zawsze nad ludźmi i domami.

16