Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/26

Ta strona została przepisana.

— Takie to mądre jak ludzie — mówił, gdy na dany przez dyrektora znak, okrzyk, klaśnięcie biczem konie wykonywały najrozmaitsze sztuki, gdy zrywały się, przyklękały, przebijały łbami papierowe obręcze.
Niemniejszy zachwyt wywołały także sztuki żonglera.
Gdy z głębi lśniącego cylindra wyjmował żongler nieznużenie małe żółte kurczątka, jedwabne wstęgi, głośno dzwoniący budzik i wiele innych przedmiotów, wówczas zebrana publiczność wybuchała niepowstrzymanym, głośnym śmiechem, który nie milkł przez długą chwilę.
Śmiechy wzmogły się jeszcze, gdy żongler zbliżył się do pierwszego rzędu widzów i lekkiem muśnięciem ręki wydobywał z czupryn, siedzących niespokojnie chłopców, całe garście złotych monet.
Ów śmiech wesoły i głośny zamienił się po chwili w okrzyki zachwytu i wzruszenia.
Mała Dolly, „najzręczniejsza na świecie woltyżerka”, podobała się każdemu.
Jej wyjątkowo ładna twarzyczka, zgrabna, drobna postać budziły w widzach uczucie mimowolnego rozczulenia.
To dziecko, tak ładne, tak zręczne i tak małe, wykonywało swe trudne sztuki z wdziękiem i lekkością.
— Dyrektor jest jej ojcem — informował Pawełek.
— Zdaje ci się pewnie.
— Sam słyszałem, jak zawołał na nią „Dorotko“, a ona odpowiedziała: „idę tatusiu“.

22