Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/27

Ta strona została przepisana.

Wzruszenie i podziw, jakie wywołała mała Dolly, ustąpiły wkrótce miejsca okrzykom wesołości.
Występowali dwaj klowni i ich umączone twarze, maski głupiego śmiechu, wzajemne płatanie sobie figli wywoływały ogólną wesołość.
Piotrusiowi podobały się najbardziej czerwone kółka na twarzach klownów i pytał z zanteresowaniem, czy to zawsze klowni muszą takie właśnie kółka sobie na twarzach rysować.
— E, nie — uspokoił go ojciec, — mogą sobie, co chcą wyrysować, byleby tylko wyglądali pociesznie.
— Ale walą się mocno! — dodał po chwili z uznaniem.
— A jak świetnie kozły fikają — szepnął z podziwem Pawełek.
Jego zachwyt jednak wzmógł się naprawdę, gdy po chwili orkiestra zagrała przejmującą, budzącą lęk melodję.
Na arenie ukazali się dwaj akrobaci. Ubrani byli w czarne, obcisłe trykoty.
— Nazywają się „rycerze śmierci” — przeczytał w programie Pawełek.
Akrobaci ukłonili się publiczności, potem zwinnie przedostali się po linach ku wiszącym w górze trapezom. Rozhuśtali je niedbałym ruchem i rozpoczęli swoje trudne, karkołomne popisy.
Raz! — i jeden z akrobatów zeskakiwał ze swego trapezu.
Dwa! — zawisał na chwilę w próżni.
Trzy! — zdołał już pochwycić wyciągnięte

23