Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/28

Ta strona została przepisana.

ręce towarzysza i wraz z nim kołysał się ponad areną, spadnięcie na którą groziło mu niechybną śmiercią.
Zabrzmiały groźne dźwięki bębna, potem orkiestra umilkła nagle.
I śród absolutnej ciszy akrobata wykonał swój szalony skok — salto-mortale i już po chwili uśmiechnięty, zwycięski kłaniał się w triumfującym ukłonie.
Pawełek przymknął oczy. Zdawało mu się, że zna tego kłaniającego si akrobatę, zdawało mu się, że jut kiedyś widział taki skok, słyszał pełne grozy uderzenia bębna. Już kiedyś przeżył taką chwilę oczekiwania, trwogi tak wielkiej, że obawiał się, aby zupełnej ciszy nie zmąciło bicie jego serca. Już kiedyś przeżył chwilę radości, gdy linoskoczek uśmiechnięty i wspaniały kłaniał się publiczności.
Doznawał wrażenia, że już był w takim cyrku, że już widział to wszystko, że zna i pamięta tresurę koni, popisy woltyżerki, sztuki żonglera i uśmiechy klownów.
Lecz nadewszystko znajomym wydawał mu się linoskoczek.
— Paweł, śpisz, czy co? — potrząsnął go ojczym za ramię.
Pawełek otworzył oczy. Spojrzał na kłaniających się wciąż, w podzięce za niemilknące oklaski, akrobatów.
Nie, nie znał ich przecież. Nigdy nie widział tych twarzy, zmęczenia których nie mógł rozeznać pod warstwą białej szminki.

24