Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/30

Ta strona została przepisana.

— Jabym też tak chciał skakać.
Ojczym spojrzał na niego z niekłamanym podziwem.
— Bój się Boga, chciałbyś, nie zemdliłoby cię z takiej wysokości?
— A nie, nauczyłbym się pięknie.
— Ot, głupstwa chłopak wygaduje — mruknął sąsiad; — skakać mu się nagle zachciało.
Lecz stolarz ujął się za swoim ulubieńcem.
— To prawda, że zręczny jest nad podziw. Prześlizgnie się wszędzie jak kot, skoczy tak wysoko, że nie wiem.
— To jeszcze niedosyć, aby zostać cyrkowcem. Tacy się od maleńkości uczą, ciała sobie wyłamują.
— Pawełek to taki giętki, zupełnie jakby kości nie miał.
— Tacy w cyrku od dzieciństwa sztuki robią, niejeden z ojca i z dziada już tem rzemiosłem się zajmuje.
— Prawda, prawda — przytwierdził skwapliwie stolarz, — to też Pawełek będzie nie cyrkowcem, a dobrym stolarzem. Prawda, Pawełek?
Chłopiec nie odpowiedział.
Mimo to stolarz chwalił go w dalszym ciągu.
— Taki pojętny jest do stolarki, że nie wiem. Dobry będzie z niego majster.
Słysząc te pochwały, Pawełek uśmiechnął się; nie przestawał jednak myśleć ani na chwilę o cyrku.
Stolarka! Jakże mu się wydawało to wszystko nudne i niegodne nawet myślenia. Heblowanie,

26