spędzanie długich godzin w warsztacie ojczyma! Nie było jednak czasu na dalsze rozmyślania, gdyż przerwa dobiegała końca i trzeba było wracać na swoje miejsca.
Wszystkie dzieci, będące tego dnia w cyrku, patrzyły z zachwytem, klaskały w dłonie, podziwiały przedstawienie.
Lecz Pawełek jeden doznawał uczucia, że on właściwie należy do cyrku, że odnalazł coś, o czem dawno marzył, że jego miejsce jest tam, pomiędzy występującymi, a nie tu, pomiędzy przyglądającymi się.
Zajmowały go już nietylko popisy, a sama atmosfera cyrku, nieznany, nowy, ciekawy nastrój.
Słuchał dźwięków muzyki i wydawało mu się, że taką właśnie muzykę pamiętał. Wydawało mu się, że na tę właśnie chwilę czekał tak długo, tej zmiany wyglądał. Oto był ów daleki, nieznany świat, o którym marzył, za którym tęsknił.
I gdy przedstawienie się skończyło, Pawełek wbrew zwyczajowi milczał, nie wyrażając swego zachwytu głośno, pozwalając mówić Piotrusiowi i ojczymowi.
Ci zaś rozmawiali ze sobą bez przerwy. Piotruś zachwycał się, niezdarnie swą dziecięcą mową usiłując wyrazić doznane wrażenia.
Ojczym odpowiadał mu, nieco zdziwiony milczeniem starszego chłopca.
— Nie podobało ci się? — zapytał w pewnej chwili.
Pawełek spojrzał na niego ze zdumieniem.
— To wszystko było cudowne — szepnął.
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/31
Ta strona została przepisana.
27