Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/33

Ta strona została przepisana.

mu się, że nie ma czasu na rozmowy, że musi się nad czemś dobrze zastanowić.
— Jemu to się najbardziej podobały sztuki na trapezie — oznajmił stolarz.
Matka patrzyła na chłopca, jakgdyby oczekując, że powie coś, że będzie się głośno zachwycał, lecz Pawełek wciąż milczał.
— Chodźcie spać — powiedziała wreszcie matka. — Piotruś to już zasypia na stojąco.
Piotruś jednak zaoponował. Miał jeszcze tyle ciekawych rzeczy do powiedzenia. Nie mógł w żaden sposób zapomnieć o czerwonych kółeczkach narysowanych na czole i na nosie klowna i powtarzał wciąż jedno zdanie:
— Tacy byli ucieszni, mamo, tacy byli ucieszni,
Z wielkim trudem udało go się namówić, aby się rozebrał i położył.
Zasnął zresztą natychmiast, z chwilą gdy głowa jego dotknęła poduszki, nie zdążywszy dokończyć zdania, które zaczął przed chwilą i tylko przez sen mamrocząc niewyraźnie:
— Ucieszni, bardzo ucieszni!
Natomiast Pawełek nie mógł zasnąć długą jeszcze chwilę. Przekręcał się na łóżku i wciąż zastanawiał się nad jednem:
Widziałem chyba taki cyrk, byłem już w nim. Kiedy to było?


29