Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/41

Ta strona została przepisana.

Pawełek spojrzał w jego stronę z żalem. Pocieszyła go jednak Dorotka.
— Idź i przyjdź z rodzicami.
— Ja nie wiem, czy się zgodzą.
— To ucieknij — poradziła dziewczynka bez namysłu.
— Oj, Dorotka, znowu wygadujesz głupstwa — zawołał Klaudjusz, siadając na stopniu obok niej.
— A bo ja chcę, aby on z nami pracował. Was jest dużo, to wam dobrze, a tylko ja jestem sama taka mała, to mi nudno, onby się ze mną bawił. Prawda?
— Naturalnie, że moglibyśmy się bawić razem — powiedział szybko Pawełek, pomimo, że zwykle gardził towarzystwem „dziewuch” do zabawy.
— Z babą to się porządnie bawić nie można — tłumaczył nawet niejednokrotnie ojczymowi. Trudno jednak było uważać „najzręczniejszą na świecie woltyżerkę” za zwykłą „dziewuchę” czy „babę”.
— Więc co, źle mu radzę, aby uciekł? — zapytała Dorotka.
— Głupstwa, dziewczyno, wygadujesz — powiedział Klaudjusz dobrotliwie, gładząc ją po ręce.
— A może mi rodzice pozwolą? — zaczął znów Pawełek.
— Może ci pozwolą. Chociaż... Kto jest twoim ojcem?
— Stolarz.
— Zamożny?
— Ano, ma swój warsztat.

37