Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/42

Ta strona została przepisana.

— To cię pewnie nie puszczą. Poco mają dziecko oddawać na poniewierkę i ciągłą jazdę naokoło świata, jak może mieć w domu ciepły kąt i strawę. Rozumiesz?
Lecz Pawełek nie rozumiał. Właśnie chciał podróżować naokoło świata, właśnie chciał jeździć do wciąż nowych, nieznanych miejscowości, właśnie chciał widzieć wciąż coś nowego.
— Jaka tam poniewierka — rozpoczęła znowu rezolutnie Dorotka, — czy mną kto poniewiera?
— Dałbym ja mu — mruknął Klaudjusz cicho, lecz Dorotka usłyszała i roześmiała się wesoło
— A widzisz, to i jego będziesz pilnować.
— A właśnie, w każdem mieście przyprowadź mi jedno dziecko do pilnowania. Mało mam z tobą utrapienia!
Pawełek stał niezdecydowany. Teraz w świetle dziennem wyglądał cyrk nieco inaczej. Przez plac przechodzili ludzie na ogół ubogo ubrani, wypełniający rozmaite gospodarskie czynności, Wyglądało to bardziej codziennie i bardziej po domowemu. Mimo to chłopiec czuł się wciąż jeszcze pociągniętym ku tym ludziom, którzy w blasku zapalanych lamp zmieniali się nagle, stawali się nieustraszonymi bohaterami, wykonywali rzeczy trudne i ciężkie.
— To ja już sobie pójdę — powiedział.
— Idź, ale wróć jeszcze — zawołała Dorotka.
— Wrócę napewno.
Pawełek odszedł. Wolnym krokiem szedł w stronę domu. Po drodze rozmyślał. Chciał

38