Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/43

Ta strona została przepisana.

wstąpić do cyrku. Lecz wiedział, że załatwlenie tego nie było wcale łatwe. Widział już siebie, mówiącego z ojczymem.
Tę rozmowę umiał sobie jako tako wyobrazić. Ojczym będzie zapewne krzyczał głośno słowami zdziwienia, potem żalu. Nie będzie się chciał rozstać ze swoim Pawełkiem.
Niedarmo przecież mówiły wszystkie kumoszki w miasteczku, że kocha dziecko jak własne. Wkońcu jednak można mu będzie wyperswadować. Stolarz miał taką naturę, że dawał sobie rozmaite rzeczy wytłumaczyć, nie upierał się nigdy, nawet wtedy, gdy miał słusznośc, pozwalał zawsze, aby ktoś, będący innego zdania, wygłosił wszystkie swoje przekonania. Tak, od biedy z ojczymem można było dać sobie radę. Niezupełnie jeszcze wiedział, w jaki sposób, jak można mu to będzie powiedzieć, jakiemi słowami przekonać, czuł jednak, że jakośby się to ułożyło.
Ale matka!
O, z matką byłaby trudniejsza sprawa. Matka rządziła się uczuciem. Jeżeli coś jej się nie spodobało, to nie było na to rady. Matka umiała się zaciąć i wtedy nie ustępowała nigdy, nawet wiedząc, że nie ma słuszności. Potem, po jakimś czasie przyznawała, że się omyliła; nie ustępowała jednak nigdy, musiała postawić na swojem.
— Taki sam jest Paweł. — mówiła niekiedy, niewiadomo czy z żalem, czy z dumą, — taki samiuteńki. Jak powie swoje, to już musi tak być.

39