Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/45

Ta strona została przepisana.

— Lepiej pomówię przedtem z ojcem — pomyślał.
Przypomniał sobie jednak, że stolarz wyszedł rano z jakąś robotą na miasto i miał wrócić dopiero przed wieczorem.
— Mamy pewnie też niema — zdecydował, nie słysząc turkotu maszyny.
Przez chwilkę stał przed domem. Patrzył na bawiącą się przed domem Stefcię, potem wszedł do środka pocichu.
Wbrew przewidywaniom matka była w domu. Nie szyła wprawdzie na maszynie, lecz rozrzucony na stole materiał świadczył, że przed chwilą dopiero odeszła od pracy. Gdy Pawełek wszedł do pokoju, ujrzał matkę pochyloną nad kuferkiem, którego nie wolno było nikomu otwierać.
Zanim jeszcze wszedł do pokoju, postanowił sobie, że zacznie mówić o czemś zupełnie innem, a dopiero później powie o cyrku, lecz teraz nie miał cierpliwości czekać i zawołał odrazu, stojąc jeszcze na progu:
— Mamo, jabym chciał pojechać z cyrkiem.
Oczekiwał śmiechu, krzyku, drwin lub gniewu.
Lecz matka nie śmiała się, ani się też nie gniewała. Wyglądało to tak, jakgdyby oczekiwała tego powiedzenia. Spojrzała tylko na Pawełka smutnie i za pytała:
— Tak, mnie zostawisz, Pawełku, pojedziesz sam?
Pawełek zawołał:

41