Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/46

Ta strona została przepisana.

— To jedźmy wszyscy.
Lecz natychmiast uprzytomnił sobie, że to niemożliwe.
Dopiero teraz również uprzytomnił sobie, że wstąpić do cyrku znaczyło to jednocześnie porzucić dom rodzinny, wszystkich bliskich sobie ludzi i udać się samemu w niewiadomą dal.
— Jeśli pojedziesz to już chyba sam — powtórzyła matka — i nie będzie ci żal?
Pawełek umilkł na chwilę. Takiego obrotu sprawy nie spodziewał się wcale. Potem powiedział niewyraźnie:
— Jak nawet pojadę, to też przecież do was powrócę.
Matka westchnęła.
Pawełek zbliżył się. Chciał ją pocałować, jakoś pocieszyć. Gdy podszedł do matki, spojrzał mimowoli do wnętrza kuferka.
— Co to, mamo? — zapytał ciekawie.
Na samym wierzchu leżał czarny błyszczący trykot, a z pod niego wyglądał papierowy afisz.
Matka spojrzała na chłopca z wahaniem, potem zdecydowała się nagle.
Wyciągnęła afisz z kuferka. Chłopiec spojrzał uważnie.
Afisz przedstawiał akrobatę w czarnym trykocie, stojącego na rozhuśtanym trapezie. Blada twarz, ciemne oczy.
— Kto to, mamo — zapytał mimowolnym szeptem.
A matka odpowiedziała bez wahania gło-

42